Strona:Mali mężczyźni.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Wszystkie dzieci uciekają,“ rzekła dziewczynka na swoję obronę, jak gdyby to była rzecz tak naturalna i konieczna, jak ospa lub koklusz.
„Nie wszystkie; a niektóre jak uciekną, to już się nie odnajdują,“ odparła pani Ludwika.
„Czy pani nie uciekała nigdy?“ zapytała Andzia, któréj bystre oczki dopatrzyły się duchowego pokrewieństwa pomiędzy sobą, a damą tak przykładnie szyjącą obok niéj.
Pani Ludwika z uśmiechem przyznała się do winy.
„Proszę mi opowiedziéć jak, to było!“ zawołała Andzia z tajonym tryumfem, a pani Bhaer odgadując, co się odbywa w jéj główce, rzekła z miną poważną i pełną skruchy:
„Nieraz uciekałam, i moja biédna matka wiodła ciężkie życie przez te wybryki, aż mię z nich nareszcie wyleczyła.“
„Jakim sposobem?“ zapytała Andzia bardzo ciekawie.
„Pewnego razu, chciałam się popisać nowymi trzewiczkami; więc chociaż mi przykazano niewychodzić z ogrodu, wybiegłam — i wałęsałam się cały dzień. Było to w mieście, i sama nie rozumiem, jakim cudem nic mi się nie stało, bo com ja się téż nadokazywała! Figlowałam w parku z psami, pływałam po zatoce z gromadą nieznajomych chłopaków, na obiad jadłam rybę soloną i kartofle, z jakąś małą żebrzącą Irlandką, — i gdy mię nareszcie znaleziono, spałam na progu cudzego domu, trzymając za szyję wielkiego psa. Wieczór już był późny, zabrudziłam się jak świnka, i nowe trzewiczki zupełnie zniszczyłam, całodzienną włóczęgą.“
„Jak to musiało być przyjemnie!“ wykrzyknęła Andzia, widocznie gotowa uczynić to samo.
„Nazajutrz nie było przyjemnie,“ rzekła pani