Strona:Mali mężczyźni.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Nie znajdzie nas twoja mama, bo jest tak ciemno, że nic nie widać.“
„W lodowni było zupełnie czarno, i ze strachu już nawet nie wołałem, a znalazła mnie; i teraz mię zobaczy, chociażby jak najciemniéj było,“ odparł ufnie Robcio, i stanął, żeby wśród ciemności dojrzéć pomoc, o któréj nie wątpił.
„Widzę ją! widzę!“ zawołał zaraz, i o ile mu tylko pozwoliły znęcone nóżki, pobiegł szybko, ku ciemnéj postaci, zbliżającéj się powoli. Nagle zatrzymał się jednak, potém się odwrócił, i drżący przybiegł napowrót, krzycząc z przerażeniem:
„To czarny, ogromny niedźwiedź!“ i ukrył twarzyczkę w sukience Andzi.
„Przez chwilę ona także drżała; nawet ją odstąpiła odwaga, na myśl o prawdziwym niedźwiedziu; chciała się już odwrócić i uciekać bez pamięci, kiedy łagodne „uooo!“ przemieniło jéj trwogę w uciechę, i rzekła ze śmiechem:
„To krowa, Robciu; ta ładna, pstrokata krówka, którą widzieliśmy po południu.“
„Zdawało się, że i krowa upatrywała coś niezwykłego w spotkaniu dwojga dzieci po ciemku, na swojém pastwisku, i że to łagodne stworzenie zatrzymało się umyślnie, żeby zapytać o przyczynę. Pozwoliła się pogłaskać i patrzyła tak przyjaźnie, że Andzia niebojąc się żadnego zwierzęcia, prócz niedźwiedzia, powzięła myśl wydojenia jéj.
„Silas nauczył mię doić, a jerzyny z mlékiem, będą takie smaczne!“ rzekła wypróżniając dzbanuszek w kapelusz; poczém śmiało wzięła się do dzieła. Robcio tymczasem deklamował, na jéj żądanie, następujący poemat: