Strona:Mali mężczyźni.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniéj przez jaki tydzień, ale trzeba sprobować czy zamiast leżéć, nie mógłby się przechadzać o kuli,“ rzekł doktór, zbiérając błyszczące narzędzia, których widok sprawiał na Danie przykre wrażenie.
„Wszakże ja z czasem wydobrzeję, nieprawda?“ zapytał przestraszony wzmianką o kuli.
„Mam nadzieję,“ odparł doktór i odszedł, zostawiając Dana bardzo zgnębionym, — bo utrata nogi jest wielkiém nieszczęściem, dla ruchliwego chłopca.
„Nie lękaj się; ja doskonałą jestem lekarką, i zamiesiąc będziesz tak biegał, jak dawniéj,“ rzekła pani Ludwika, różowo patrząca na rzeczy.
Ale Dana prześladowała trwoga i nie pocieszały go nawet pieszczoty Teodorka; co widząc, pani Ludwika wpadła na myśl, żeby go odwiedziło kilku kolegów; zapytała więc, kogo sobie życzy.
„Alfreda i Adasia — chciałbym tu miéć także mój kapelusz, bo się im może spodoba to, co w nim znajdą. Czy tylko pani nie wyrzuciła mego zawiniątka?“ zapytał z trwogą.
„Przeciwnie, schowałam je, domyślając się że tam muszą być jakieś skarby, kiedy masz o nim takie staranie.“
Po chwili przyniosła mu stary słomiany kapelusz, pełen motyli i chrabąszczy, oraz chustkę w któréj było mnóstwo osobliwości pozbiéranych w drodze, jakoto: ptasie jaja, kamienie, i drobne raki, wielce oburzone niewolą.
„Czy mógłbym dostać jakie naczynie na tych jeńców? chciałbym się im przypatrywać, bo takie śliczne!“ rzekł Dan, i zapominając o nodze, roześmiał się serdecznie, gdy raki zaczęły pełzać po łóżku.
„Dam ci starą klatkę Polly, będzie doskonała na