Strona:Mali mężczyźni.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Ciocia Ludka rada jest, jak się chłopcy z nami bawią, byleby się tylko nie zachowywali bardzo grubijańsko,“ rzekła Stokrotka, nakrywając stół.
„Adaś i Alfred będą grzeczni, ale Tomek z pewnością coś zbroi,“ odpowiedziała Andzia i potrząsała główką, układając ciastka w koszyczku.
„Zarazbym go wyprosiła,“ odezwała się Andzia stanowczym tonem.
„Tak się nie robi na proszonéj zabawie; to byłoby nieprzyzwoicie.“
„Doskonała myśl! Byłoby mu bardzo przykro nie przyjść na nasz obiad, prawda?“
„Spodziéwam się! Dałybyśmy takie wyborne rzeczy: prawdziwą zupę w wazie z łyżką, ptaszka w miejsce indyka, sos i różne smaczne jarzynki.“
„Już blisko trzecia, musimy się ubrać,“ rzekła Andzia, która przysposobiła piękny strój na tę okoliczność, i pilno jéj było włożyć go na siebie.
„Ja jestem matką, więc się nie potrzebuję bardzo stroić,“ odezwała się Stokrotka, kładąc czépek nocny, przybrany ponsową kokardą, długą suknię cioci Ludwiki i szal; gdy okulary i duża chustka do nosa dopełniły resztę jéj stroju, wyglądała na tłuściutką, rumianą jéjmościulkę.
Andzia miała wieniec ze sztucznych kwiatów, stare różowe trzewiczki, żółtą szarfę, zieloną muślinową suknię i wachlarz z piór od okurzania; a na domiar elegancyi, flakonik bez pachnidła.
„Ja jestem córką, więc się bardzo wystroję. Muszę téż więcéj tańczyć, śpiewać i rozmawiać, niżeli ty. Do matki należy tylko zająć się herbatą i być przyzwoitą.“
W téj chwili zapukano bardzo głośno, skutkiem czego miss Smith padła na krzesło i gwałtownie za-