Strona:Mali Robinsonowie.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

— Nie obawiaj się Małgosiu, — rzekł Maurycy z powagą, dwunastoletniego chłopca, który wszystko wie i niczego się nie obawia, zwłaszcza gdy spadły nań obowiązki opiekowania się młodszą siostrzyczką. — Dojdziemy napewno, Paryż jest bardzo blizko, ruszajmy zaraz w drogę, kierując się szynami, a zobaczysz, że dziś jeszcze będziemy w swym ukochanym domu.
Wziąwszy się za ręce szły dzieci koło szyn, zgnębione i smutne, że ich droga mamusia niepokoi się o nie i szuka.
Szły godzin parę i jeszcze połowy nawet drogi nie uszły, gdy naraz poczęło się ściemniać a sen zmęczone rodzeństwo morzył.
Padły więc znużone pod drzewa, na mech leśny i natychmiast usnęły.
Zbudził je śpiew głośny ptactwa i brzęczenie owadów. Podniosły się ze