Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Policyanci poczęli brutalnie wpychać przemokniętych, zbłoconych ludzi w bramę zamykającą skład drzewa. Powstał ścisk, ludzie zbili się jak owce w zwartą masę i tłum rozlał się ciemną falą po podwórzu. Głośniejsze stały się okrzyki oburzenia, ostre, nerwowe, rozgoryczone głosy się podniosły, z kobiecych ust wybiegły wołania przesiąkłe łzami.
Misza Malinin, student z pierwszego roku, wesoły, dobroduszny młody człowiek, szedł pośrodku tłumu i wodził naiwnymi, niebieskiemi oczami po bladych zagniewanych, zakłopotanych twarzach. Płacz i krzyki kobiet, nerwowy śmiech, głuchy pomruk drażniły go, dusił się pośrodku tłumu, przepełniony poczuciem wstydu, gotów płakać z gniewu roztrącał wkoło ludzi, by prędzej dostać się na podwórze i ukryć się tam, odsunąć od innych i zostać sam.
...Małe rączęta chwyciły za rękaw jego płaszcza — ujrzał przed sobą bladą twarzyczkę z wielkiemi wilgotnemi oczami. Mokra od łez i śniegu podniosła się ku niemu, a czerwone, kurczem ściągnięte, wargi wyszeptały namiętnie:
— Nie pójdę!... nie mogę i nie chcę! Potrącił mnie, nie mogę na to pozwolić... powiedz mu pan to.
Dziewczynka dyszała ciężko, gwałtownie trzęsła głową, a czarne kędziory włosów latały niespokojnie po wilgotnych policzkach i białem czole.
— Niech się tylko jeszcze raz poważy! — wykrzyknęła nagle tak głośno, że zagłuszyła cały zgiełk. Podniosła pięść