Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj pan teraz...
Misza bez słowa podbiegł do ściany, stanął i zdrętwiał z oczekiwania, z ogromnej, chęci, by mówić!... mówić!
Stał z pół otwartymi ustami stał przed szarą, brudną ścianą i spoglądał jarzącymi oczyma, gotów jej dać pozdrowienie... czekał.
I poczęły się odzywać w rożnych odstępach po sobie następujące, wyraźne, uparte suche uderzenia o kamień, a palce Miszy drgając odruchowo powtarzały znaki na ścianie...


∗             ∗

W kilka dni później Misza otulony w kołdrę stał na desce okiennej, przycisnął się do oprawy okna i obserwował z zajęciem fantastyczne desenie, które mróz porysował na szybach.
Z tamtej strony, za murem więzienia, za pojaśniałemi chmurami, stało kędyś niewidzialne słońce. Śnieg spadł i leżał jeszcze cienką warstwą na zmarzłem błocie, przeglądającem tu i ówdzie smutnymi, czarnymi płatami. Drżąc z zimna Misza, wspomniał owo suche, pewne stukanie, które mu przyniosła stara, brudna, popękana ściana jego celi, Myślał, myślał i przemieniał pukanie na słowa i myśli...
Tak, życie jest twarde, niemiłosiernie twarde... ta walka niewolników o wolność, a panów o potęgę... i dobre, miłe i piękne być nie może, dopóki są panowie i niewolnicy.
Jaki on też ma głos, pomyślał Misza? Przypomniał sobie chudą, kościstą postać Nikitycza i roztrzygnął, że głos