Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Boże Ojcze, któryś jest w niebie! I czemuż między ludźmi tyle srogości i rozgoryczenia?... Boże... czemu?
Ujrzał »dwu kompanów z Wiazmy...« i wspomniał Ussowa, przekonanego, że mordować wolno.
Ale gdzieś w głębi, jak światełka, zamajaczyły w ciemniach nocy postaci samotnych, innych surowych i silnych ludzi. Idą »niezadowoleni z niczego« wzdłuż więziennego muru, zagłębieni w wielkiej, całokształt życia ogarniającej myśli.
Nad czemże zamyśleni?...
Misza zeskoczył z okna i począł znowu biegać po celi.
Z za drzwi dochodziły dziwne, do pomruka płynącej wody podobne dźwięki. Misza stanął... słuchał. W końcu naprzeciwko ktoś mówił przez sen, cicho, pospiesznie łykając wyrazy, niewyraźnie szemrał... skargę... W końcu kurytarza rozmawiali z cicha dozorcy.
— Zresztą nic więcej! — Tak mówił zamyślony Oficerow.
Znowu rozległo się dziwne pukanie... parę uderzeń w nierównych odstępach... i cisza. Misza obejrzał się podejrzliwie dokoła.
Po ziemi przebiegła mysz bez szelestu, jak toczący się kłębuszek bawełny i znikła w jamie. Znów pukanie. Misza pojął wreszcie, co to znaczy.
Przycisnął, niezdając sobie sprawy z tego, co robi, dłoń do ściany i począł nią suwać, jakgdyby chciał to pukanie zgarnąć i zabrać.