Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podobało mu się, że o tym człowieku mówiono »bywa« a nie »siedzi«.
— To człowiek bez trwogi! — rzekł Miszy Oficerow, oglądając się jak zazwyczaj i zniżając głos do szeptu. Każdemu umie powiedzieć prawdę w oczy... wie pan... prokuratorowi... dyrektorowi... ba... co pan na to... przyjeżdża raz, pamiętam, sam wicegubernator, a on do niego: »Ja — mówi — myślę tak a tak... pan myśli inaczej... zgoda... ale szanować się wzajem trzeba... jam jest człowiek i pan też człowiek... to jedno pewne... pozatem wszystko błąd! Sama nawet »forma« niczego nie dowodzi... absolutnie niczego!« Rozumie się dostał za to tydzień celkowego więzienia. Ale wie pan, i tam się śmiał i mówił: — To absolutnie niczego nie dowodzi... absolutnie niczego... to jest głupstwo! — No i prawda... czegóżby dowodzić miało więzienie celkowe?
Wyprostował się nagle i Misza dostrzegł po raz pierwszy w jego rysach płomyk jakiś, coś co błyszczało niby radość.
— I to prawda! — szepnął Oficerow... — to wielka prawda... gdy ja np. im rzeknę prawdę, a oni mnie za to... bęc w pysk... myśli pan, że przez to prawda przejdzie na ich stronę?
— Mówiłeś pan z nim? — spytał Misza.
— Nie... co pan myśli? — wyszeptał i odskoczył przerażony na bok, — Przecież ja się boję! Ja mówię tylko z panem... bo pan mówi cicho... ale on... on cicho nie umie mówić... krzyczy głośno... ot już taki głos.