Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I czemuż by mi było żal?
Przecież on zabił człowieka... siostry mi było żal... ale kto zabił człowieka...
Stary znikł nagle, twarz jego znikła, jakby się w ziemię zapadł. Misza patrzył w okienko i czekał.
— Czemu kłamiesz? — rozległo się za drzwiami pytanie półgłosem wyrzeczone.
— Co mówicie? — spytał Misza wychylając, o ile się dało, głowę przez okienko. Twarz pojawiła się teraz na równej wysokości z twarzą Miszy i stary poruszając zwolna suche wargi, otoczone bujnymi, zwichrzonymi, siwymi włosami wyrzekł, kiwając głową i robiąc grymas niby śmiechu dziwnego.
— Skłamałem... żal mi Fedia... bardzo żal... i on był młody... dzielny, odważny chłopiec...
Nagle przeszył powietrze dziki wstrząsający skowyt.
Stargał w sekundzie i skłębił całą ciszę, jak uderzenie nagłe wichru skłębią wody zaśnionego stawiska.
— Nie biiij!... nie bij! Dobrzy ludzie... zmiłujcie się... zmiłujcie się! Aaach!
— Co to, co to? — pytał Misza drżąc na całem ciele.
— Pst! cicho! — syknął stary... to nic on tak przez sen... każdy ma swe sumienie... ale dość, idź pan teraz spać!... Kładź się pan w Imię Boskie... dobranoc... już wybiła północ.
Wstał i odszedł.