Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opłakując los syna. Gdy po siedmioletniej służbie wrócił do domu, wyczerpany był, wystraszony, na ciele i duszy złamany. Matka tymczasem prawie że oślepła, nie mogła już pracować i musiała żebrać pod kościołem. Ale podarowała wracającemu synowi szalik na szyję, ostatnie swoje dzieło, ostatni wysiłek drżących rąk i ślepych oczu, ostatni wytwór upadających sił i życia poświęconego synowi bez skargi i wyrzutu. Przez ciąg kilku miesięcy nie mógł znaleźć roboty i żył z uzbieranych przez matkę pieniędzy. Matka niedługo oślepła do reszty, a syn znalazł miejsce dozorcy więziennego. Ktoś umieścił staruszkę w przytulisku i żyje tam robiąc po omacku skarpetki dla syna...
— Co za kobieta! — myślał Misza. — Ileż miłości i pracy włożyła w życie tak piękne, tak proste, tak wzruszające!
— Panie Malinin! — Misza posłyszawszy półgłosem wyszeptane swe nazwisko, zeskoczył z pryczy. W okienku błyszczało niespokojnie oko dozorcy.
— Czemu pan mówi do siebie? — spytał stary.
— Ja?... Ależ ja wcale nie mówię — odparł zdziwiony.
— Słyszałem wyraźnie.
— A to z pewnością tylko tak... mimowoli.
— A właśnie, właśnie... radzę jednak panu, by się pan hamował!
Oko znikło na małą chwilę, ukazało się jednak znowu. Stary począł szeptać głosem ostrzegawczym:
— Akurat tak jak pan, mawiał tu jeden do siebie... tak,