Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na prawej ścianie paliła się lampka elektryczna pokryta kurzem, oświetlając okryte plamami rozgniecionych pluskiew i różnymi napisami ściany.
Obok pieca, ponad pryczami wydrapał ktoś gwoździem niezmiernie długie szeregi cyfr — ktoś dodawał, odejmował, mnożył, widocznie chcąc tem zajęciem zapełnić pustką spędzanych tu dni i walcząc ze straszną nudą samotności... Bliżej okna, na ciemnej plamie wyschniętej pleśni wypisane było wielkiemi literami:

Z Wiazmy kompany myśmy dwa
Oj zbiegliśmy świata kawał
Bralim, choć nikt nie dawał,
Bo kupić chleba tsza,
I łykać . . . . . . . . . . .

Misza uśmiechnął się — cóż to może znaczyć »I łykać?«
— Pewnie: »jeść żarłocznie!« — zadecydował spoglądając na szeregi nieforemnych liter rozsianych po ścianie, w jakimś wesołym nieładzie. I oczom jego ukazali się kompany z Wiazmy. Dwa gałgany, zawsze weseli, obdarci, głodni, niczego się nie boją, przed niczem nie cofną, błąkają się bezustanku z jednego miasta do drugiego, jak padnie »biorą choć nikt nie daje« i żyją jak ptaki drapieżne pośród ludzi... Misza odczytał jeszcze raz wiersze, potem nagle uczuł dla tych pogryzmolonych ścian jakąś sympatyę, wesołość go ogarnęła i — roześmiał się.
Za drzwiami rozległy się kroki, ktoś szedł, suwając nogami, głos jakiś przytłumiony, wezbrany złością spytał: