Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy otworzył szeroko, wciągał chciwie powietrze i drżał z świadomego swej siły, młodzieńczego podniecenia. Nie zdawał sobie sprawy z tego co zaszło. Obok niego siedział i trzymał go wpół komisarz policyi, młody człowiek z czarnymi wąsami i szramą na prawym policzku. Wyraz twarzy jego był ponury, wargi miał zaciśnięte, przymrużonymi oczami patrzył przed siebie i dotykał raz po raz lewą ręką twarzy.
— Gdzie mnie pan wiezie? — spytał Misza dobrodusznie.
— Na komisaryat! — syknął przez zęby urzędnik i twarz jego drgęła boleśnie.
— Czy pana... uderzył kto? — spytał Misza z współczuciem.
— Ząb mnie boli... ach! — Trącił izwoszczyka w plecy i krzyknął złym, histerycznym głosem:
— Prędzej, prędzej... przeklęta gadzino!
Izwoszczyk, mały siwy starzec zwrócił ku niemu pokrytą zmarszczkami twarz i odrzekł łagodnie mrugając załzawionymi, czerwonymi oczami:
— Jeszcze na czas zdążymy. Wasza Wielmożność... więzienie, to nie kościół, nigdy tam nie zapóźno.
— Ty śmiesz ze mną rozmawiać? — syknął komisarz. Izwoszczyk ściągnął przerażony cugle i krzyknął na konie:
— Hej, hej wio!
Na ulicy pojawiały się postaci przechodniów w gęstej, czepiającej się wszystkiego mgle. Zdawało się, że w oparach tych zmylili drogę i błądzą oto smutni bez szelestu tam i nazad