Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wkradały się drgawki, przenikając nieznacznie cały organizm Samsona. Bo w zwojach mięśni budziły się nerwy i działo się w nim coś tajemniczego.
Wiktor, jego Wiktor był w mocy oprawców...
Gronosky, osiadłszy na mieliźnie, irytował się i siedział.
— Mniejsza o pannę Schlichtling — mówił. — Pan mógłby jeszcze wyobrażać sobie, że ja... Wogóle, niech pan nie wyobraża sobie zawiele. Nie sądzi, że weźmiemy jakikolwiek wzgląd na to, iż pan jest tam gdzieś, in der Polakei oficerem... Dla nas jest pan li tylko łajdakiem, zuchwałym szpiegiem! A jeśli pan wyobraża! sobie, że ja, pruski oficer, zrobię polskiemu oficerowi aus Halbasien zaszczyt i honor taki, by się z nim pojedynkować, to...
— Co prawda, ja sobie tego nie wyobrażałem.
— Nie? Nie przypuszczał pan, że stanę z nim do pojedynku?
— Może chwilami oddawałem się temu złudzeniu, lecz w gruncie rzeczy...
— Co?
— Odgadywałem przez skórę, że pan Oberlautnant należy nie do takich, z którymi się strzela, lecz do takich, do których się strzela.
— Was?! — krzyknął Gronosky jak oparzony, w sinej furji pochwycił rewolwer, lecz wypuścił go z ręki, rozbrojony stalowem, przenikającem spojrzeniem dużych, pięknych oczu przeciwnika, który trzymał go na uwięzi swym wspaniałym spokojem i mocą swego ducha.
Dorósł on do tragiki tego momentu i napięty jak łuk, na strunę bohaterską spozierał w maskę nieuniknionej śmierci, dążąc już tylko do tego, by oszczędzić sobie tortur moralnych i fizycznych. Krystalizowało się w nim postanowienie wywołania sceny, w której poległby zaraz od kuli. Więc sądząc, że niema już nic do stracenia, wyzywał przeciwnika każdem spojrzeniem, każdem słowem.