Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trząc w skupione oblicze jeńca, wyobraził sobie, jak to on kopać go będzie butami, pluć mu w oczy, biczować go obnażonego pospołu z żołnierzami.
— Na, ja... — mruknął do siebie z zadowoleniem i bąknął: Pan zna pannę Schlichtling?
— Znam.
— Elegancka osoba. Hochfein, nieprawda?
Wiktor milczał, a Gronosky świdrował ciekawem spojrzeniem w nieruchomej, zamkniętej jego twarzy.
— Hochfein! — ciągnął z uśmiechem. — Das heisst wohl auf Wasserpolnisch „śwarna frelka“. Nieprawda?
— Nie znam gwary „Wasserpolnisch“, bo ta nie istnieje wcale.
— Nie?
— Niemcy wynaleźli jakieś „Wasserpolnisch“, by wmówić w Ślązaków, że mówią zgoła nikczemną polszczyzną i obrzydzić im ich mowę.
— A czy tak nie jest?
— Bynajmniej. Gwara górnośląska jest tak dobra jak każda inna gwara polska, jeśli nie lepsza. Z pewnością stokroć lepsza aniżeli Platt w stosunku do języka niemieckiego.
— A skąd pan to wie? — zawołał lajtnant z chytrym wyrazem twarzy. — Jeśli pan nie pochodzi z tych stron...
— Wie to niejeden Polak.
Przez chwilę Gronosky znów próbował w wyczytać coś w twarzy Wiktora, aż zaśmiał się w głos:
— To zabawne. Czy pan wie, że panna Schlichtling jest zaręczona z p. kapitanem v. Goetzendorffem z Wrocławia?
— Nie widzę w tem nic śmiesznego.
— To pana nie interesuje?
— Nieszczególnie.