Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— We własnej willi, z garażem, samochodem... Gdybym corocznie mogła spędzać dwa miesiące w Berlinie lub zagranicą... Przy mych świetnych stosunkach towarzyskich na Śląsku... Zresztą ja kocham cię!... — wyszeptała wreszcie gorąco i uwodnie, twarz do jego piersi tuląc.
Przygarnął ją do siebie mocno.
Wogóle, od pierwszej chwili, nie czując się sobą w obecności tej kobiety, co promieniowała i pachniała mu płomiennemi wspomnieniami, teraz, pod słodką jej pieszczotą, popadł w upojenie i oszołomienie i począł ją całować bez pamięci. Jakąś bezsilną cząstką duszy czuł, że zapada w sieci syreny, lecz usta jej były tak gorące, ramiona tak czułe!
Gdy usiedli na otomanie, niemal nieprzytomny mówił:
— Powrócę na Śląsk około Nowego Roku dopiero. Przez ten czas ułożą się moje sprawy, pomówię z ojcem... Zobaczymy... Ja tak cię kocham!
— Dosyć! — broniła się słabo przed całusami. — Mój kapitan nagli do ołtarza. Ale ja mu odpiszę. Zerwę z nim. Nie znoszę go... A wiesz, że mogłabym wypłatać ci figla i wyjść za Waltera?! Przepada za mną i, gdy widziałam go ostatnio we Wrocławiu, tracił głowę, oświadczał mi się ze swą miłością...
To wyznanie nie podobało się Wiktorowi, wydało mu się niesmaczne i na chwilę podziałało otrzeźwiająco.
— Jeżeli Walter podoba ci się istotnie...
Ona zawisła na jego szyi.
— Tylko ty! Tylko ty jeden! Dlatego nie wyszłam dotąd za mąż. Dla ciebie jednego byłam... tak słabą. Jeżeli mnie tak kochasz, jak ja ciebie...
— Kocham cię szalenie!... Pielgrzymowałem do ciebie, jak do raju...
— Więc mam czekać do końca roku...?
— Tak. Kocham cię ogromnie!...