Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XXXI.

Przy piasczystej drodze lasy przecinającej, siedział na pniu Wiktor Kuna, jadł i pił, co podał mu usłużny Froncek, i rozmawiał z porucznikiem Cymsem, który maszerując z Dzierzgowic na Kędzierzyn, zarządził tu dłuższy postój. Powstańcy trzech jego baonów biwakowali opodal pod drzewami, słuchając opowiadań o zażartej walce z placówką żandarmów i o zajęciu znanej sobie Bierawy.
— W chwili wymarszu zaskoczyła mnie niespodzianka — mówił ich dowódca do Wiktora. — Niespodziewany rozkaz z Naczelnej Komendy naszej w Szopienicach, podpisany przez Nowinę Doliwę i jego szefa sztabu Lubieńca, którzy donoszą, że władze koalicyjne ustanowiły już tymczasową linję demarkacyjną na czas rokowań ugodowych, i nakazują zawieszenie wszelkiej akcji zaczepnej. Pięknie, lecz my wdrożyliśmy już akcję tak dalece, że na linji Sławęcice-Kędzierzyn toczą się już wstępne potyczki i o powstrzymaniu raptownem naszego żołnierza nie może być mowy, o ile nie chcemy zalać zimną wodą jego pięknego zapału, zabijać ducha i pozostawić wydarty nam a tak cenny Kędzierzyn w rękach wzmagających się szybko sił niemieckich i stracić w bezczynności moment, w którym uśmiecha się nam zwycięstwo.
— Na czem opieracie te nadzieje?
— Jest zapał, rozpęd i wiara w powodzenie.