Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/546

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nik wgramolił się szybko do wnętrza domostwa, gdzie ujrzał obraz zniszczenia. Na rozdartej podłodze walały się w dzikim bezładzie zdruzgotane meble, obrazy, tynkiem ścian pokaleczonych osypane, a pianino otwierało szeroko paszczę.
Ocalał tylko piec i parawan, z poza którego wychyliła się czarna, wydęta czapka z daszkiem, oraz lufa karabinu. Zaledwie Wiktor spostrzegł to, huknął strzał i kula świsnęła mu tuż nad uchem.
Z za parawanu wyskoczył oficer włoski, blady jak trup i ryknął:
— Bandit! Bandit!
Skoczył do otworu okna, lecz padł twarzą na szczątki parapetu, bo Wiktor grzmotnął go pięścią w kark. A w moment potem ukazała się nad głową Włocha zuchwała gęba Antka, który podsadzony przez Froncka, właził do pokoju. Wnet, jakby w tej chwili nie było pilniejszej roboty, dwa młode karlusy poczęli grzmocić w skórę włoską jakby cepami.
— Domy ci bandytę, ty italjański szwabie!... Spuchnie ci fraca i pękną galoty, ty gizdzie!
Nie przerywał im tej zabawy Wiktor. Gdy oni zamieniali w czyn swoją zapowiedź, a Włoch, szamocąc się, darł się jak oparzony, uchylił drzwi na korytarz i huknął w klatkę schodową:
— Poddajcie się! Macie pięć minut do namysłu!
A za plecami jego oficerek włoski, zmieniwszy pod chłostą raptem front, wrzasnął:
— Viva Polonia!
Dwa karlusy zaś wyrzucali go przez okno, podawali barana innym powstańcom, przed których opiekuńczemi ramionami drzał przyjaciel Niemców. Na ulicy legitymował się jeszcze gwałtowniej okrzykami na cześć Polski. Mimo to skrępowano go i przytrzymano.