Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/539

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grzmocili pięściami do drzwi domku, jakby byli u siebie. Wybrali się bowiem na połów tych kilku powstańców w znacznej liczbie — trzydziestu chłopa. Nie mogła ich nęcić nadzieja grabieży, lecz zwabiła ich żądza torturowania jeńców polskich. W ich pojęciu tym pierwszym powstańcom należało się coś wiele więcej niż śmierć.

Ale przeliczyli się. Gdy u drzwi domku zebrała się zbita grupa figur, Nawoj, stojący obok porucznika pod drzewem, grzmotnął w nich swój nabój dynamitowy i stała się rzecz straszna. Nastąpiła krwawa katastrofa. Wśród brzęku wylatujących szyb, łoskotu załamanych drzwi i rozpadających się murów legła w oka mgnieniu i tarzała się w potoku krwi masa rozsiekanych, porozrywanych członków. Bryły cegieł waliły się na to straszne, krwią gorącą ociekające rumowisko ludzkie i strzelały na wszystkie strony niby groźne pociski. Część frontowej ściany domku runęła i przysypała lepkie szczątki miałem i gruzami. Nagle utworzyło się tragiczne cmentarzysko.
Powstańcy utonęli w głębi sadu przy rowerach. Jeden Nawoj pozostał z frontu, by nakarmić się widokiem tego obrazu. Muskuły w policzkach jego drgały i w źrenicach paliły się fosforyczne ognie. Rzeź taka była w jego stylu, przejmowała go morbidną rozkoszą, jak sadystę.
Tymczasem towarzysze jego wyprowadzili już swe motocykle ze sadu. Zabrakło między nimi na kilka minut Kołeczka.
Nie zapomniał on o gospodarzu Kutznerze, który snać na służbie niemieckiej będąc, podszedł go i wywiódł w pole haniebnie.
Sierżant skoczył do drwalni i strzałem rewolwerowym w czoło położył zdrajcę trupem. Potem pośpieszył w mrok drzew owocowych i wkrótce wydostał się na uboczną drożynę, gdzie migotały cienie.