Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła oddźwiękiem potężnego żywiołu. Wszyscy społem podnieśli ryk protestu, sypały się pogróżki i pięści wznosiły wysoko.
Już miała się wylać cała fala ludzi z sali, już górnicy i hutnicy szykowali kije, pręty i boksery, lecz porucznik powstrzymał ich jeszcze na chwilę.
— Rozpędzimy te bandy i, jeśli mocarstwa nie dadzą nam zasłużonej wolności, sami ją sobie weźmiemy. Mamy pięści, broń i — odwagę. Więc bracia, kto ma duszę, niech wstanie, niech żyje, bo jest czas żywota dla ludzi silnych“... Przyszłość należy do tych, co zdolni są do czynu. Przyszłość musi być nasza, choćby przez ofiarę krwi... Niech każdy będzie gotów!... Ja będę z wami!...
Raz jeszcze zapał mówcy udzielił się słuchaczom. Zenitowy entuzjazm wytrysł w ogłuszającym okrzyku wiary w siebie i miłości wolności. Kilku bergmanów zniosło porucznika z podjum, porwana go na ręce wśród wiwatów. Froncek darł się w niebogłosy, ślubując sobie, że niech będzie co chce, ale nie odstąpi swego porucznika na krok.
Tymczasem w mieście coraz liczniejsze grupy Niemców waliły przed salę zebrań, gotowe wziąć udział w manifestacyjnej procesji. Wkrótce tłum nieprzebrany zajął znaczną część ulicy głowa przy głowie, czekając ukończenia zebrania w sali.
Aliści nagle ozwały się coraz bliższe i głośniejsze dzwonki, zagrzmiały kopyta i na zdumione zastępy natarł od mosiądzu błyszczący wóz straży ogniowej. Ten i ów pytał, gdzie pożar, a wszyscy ustępowali co tchu.
Wóz stanął w pobliżu sali, straż w momencie pochwyciła gumowe węże i, nim tłuszcza cofnęła się, potężne promienie wody uderzały w twarze i rozlały się po głowach strumieniem.