Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/516

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widualna fantazja wojacka. Skoro jednak coś psuje się w rachunku w takich demokratycznych formacjach, trzeszczy zaraz ich struktura dla braku żelaznych spoideł. Jeden żołnierz poczyna oglądać się na drugiego, wkradają się snadnie rozprzężenie i zamęt. Chociaż są dowódcy, a nawet w takich chwilach przygodni przywódcy i przeróżni doradcy, niema wodza, bo niema moralnej opoki... To może i powinna dać nam Warszawa.
— Przewidujesz poważne boje? — rzekł w zamyśleniu Wardęski.
— Wszystko trzeba przewidywać i patrzeć na dalszą metę. W tym momencie mamy przeciw sobie wprawdzie liczne i dobrze uzbrojone bandy, ale nie tak groźne, jak te zastępy, które czekają hasła u północnych wrót G. Śląska. Może je przeceniam, lecz ja nie lekceważę Niemca, bo chciałbym pobić go na głowę, wyrąbać, wysieć to całe przeklęte plemię tak, aby nie pozostało nic na nasienie.
— Dopiero wtedy możnaby mówić o rozbrojeniu — zauważył Chodźko.
— To prawda, dopiero wtedy! — zawołał Wiktor.
Na to ukazała się w progu pani Jadwinia.
— Proszę panów na obiad... wojenny.
— Wedle rozkazu!
Przy stole zapanował wesoły biwakowy nastrój. Jadwinia sharmonizowała się z nimi, chociaż z całej rozmowy wynikało, że Wiktor wkrótce wyruszy w bój. Mogło wydawać się, jakby przyjmowała to biernie. Nie zamienili o tem między sobą ani słowa. Rozumiało się to samo przez się.
Gdy po obiedzie wszyscy przeszli do pokoju Wiktora, Wardęski zagadnął go:
— Czy nie posiadasz górnośląskich map generalnego sztabu niemieckiego?
— Owszem!
Kapitan poprosił o nie. Nosił się bowiem z zamiarem, w którym utwierdziło go to, co posłyszał