Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszędzie jest podatny grunt — wtrącił Nawoj
— O tyle, że wszędzie grać można na najniższych instynktach człowieka, budzić zazdrość i chciwość, spekulować na głupocie. Wszędzie można przed gawiedzią rozwieszać naiwne, urągające prawu przyrody hasło równości i głosić doktrynę kosmopolityzmu, wymyśloną przez żyda bez ojczyzny a eksploatowaną w sposób swoisty i chytry przez socjalistów niemieckich, którzy oklaskują kaisera, proklamującego wojnę i idą na rękę zachłannemu nacjonalizmowi junkrów a innym zalecają rozbrojenie, nieuznawanie odrębności narodowej i radykalny opozycjonizm w stosunku do ich państwa i jego podstaw. Aby zaś usunąć z pod ich nóg fundament moralny i wyłączyć ich z gromady, duchem obywatelskim zcementowanej, wpajają w rzesze bezwyznaniowość, na to miejsce stawiając próżnię, zero. A zero takie, dodane do bezwzględnych ambicji apostołów rozkładu, ma przyśpieszyć rewolucję socjalną i wielki moment powrotu ludzkości do epoki jaskiniowców, za którą wy, komuniści tak tęsknicie...
— Ale niech pan pamięta — mówił dalej — że Polska, która w myśl przeznaczenia historycznego była przez wieki przedmurzem chrześcijaństwa a teraz, odparłszy zwycięstko hordy bolszewików, osłoniła Europę swem ramieniem, nie sprzeniewierzy się chyba swej misji dziejowej, nie rozmiłuje w pouczającym obrazie Leninowskiego piekła i nie pozwoli zalać się przez bijące w nią fale komunizmu. Zanim zaświeci wam taka nadzieja, musicie wyrwać z duszy polskiej te korzenie, z których naród nasz wbrew woli zaborców czerpał w pomroku niewoli soki życia narodowego.
Komunista słuchał w skupieniu i chwilami drwiący śmiech migotał w kącie jego ust