Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej niby zmora, zapominała o sobie, zanurzała się w społeczności. Lecz, pozostawiona sobie, tem głębiej zapadała w nurt smutnych myśli, zwłaszcza, że dzień za dniem mijał bez wieści o Wiktorze, a na swe telefoniczne zapytania, zakochana agitatorka odbierała z Mysłowic odpowiedzi niemal rozpaczliwe. Sama zaś nie mogła zrobić najmniejszego kroku w celu rozwiązania strasznej zagadki. Poczucie niemocy potęgowało troskę, szukającą ujścia w strumieniach łez.
Znękana i blada przybyła do Opola i udała się zaraz do konsulatu polskiego, by dowiedzieć się, czy tajna policja Komisji Międzysojuszniczej nie wpadła na trop złoczyńców, co uprowadzili a może zamordowali Wiktora Kunę. Lecz posłyszała tam pełne bezsilności „nic“...
Wyszła na ulicę niemieckiego miasta ze zwieszoną głową. A że błąkało się tam zawsze mnóstwo buńczucznych, gotowych do wszelakich wybryków przybłędów z Niemiec, trzymała się trwożliwie murów, o nikogo nie zawadzając spojrzeniem. Zadrżała, gdy ktoś się do niej zbliżył.
— Ah, c’est vous, mademoiselle?! (To pani?!)
Był to porucznik de Saint Laurent bez swego wilczego psa.
Przybył do Katowic służbowo, z papierami dla komendanta sił koalicyjnych, gen. Gratier i zatrzymał się w mieście, by odwiedzić przyjaciół. Zagadnął pannę Orzelską zaraz o „narzeczonego“ i, strapiony bezowocnością poszukiwań, oświadczył:
— Jestem na pani usługi. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł uczynić cośkolwiek dla dobra porucznika, którego uważam za drogiego towarzysza broni.
Wymieniwszy swój adres miejscowy, pożegnał ją u drzwi kamienicy.
Panna Jadwiga nie przypuszczała, że wnet wypadnie jej wziąć serjo te słowa szarmanckiego oficera.