Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znikało wtedy otoczenie i świat cały przepadał, bo przemienił się on w harfę miłosną, bo miłość zdawała się życia synonimem, jego genezą, istotą — wszystkiem.
A gdy otworzył oczy, miał przed sobą złamane krzesło, walizkę, zydel, na którym stała miednica i dzbanek żelazny — całą nędzę swego pustelniczego istnienia. Więc zamykał powieki, wspierał głowę o mur i łzy strumieniem płynęły po wychudłych licach długo, długo.
Gdzieś daleko kwitły kwiaty rubinowe i złote, śmiała się miłość i lśniło szczęście... Gdzieś bardzo daleko, na innej planecie...
Gdzie „ona“ była? Czy powróciła na Śląsk? Czy wiedziała, co go spotkało? Czy uroniła łzę?... Otworzył się nowy tom smętnych rozmyślań i Wiktor, siedząc na łóżku w ubraniu, błądził za „nią“ po świecie, gdy nagle posłyszał przed drzwiami stąpanie.
Zajaśniała w progu latarnia i ukazały się sylwetki dwóch jego stróżów. Przyszli podchmieleni, by go bić i katować. Żelazne pręty i rozwydrzone twarze zdradzały ich zamiary.
W mgnieniu oka Wiktor zerwał się z łóżka i strzeliła mu do głowy myśl, że gdyby pokonał ich obu i ubezwładnił na pewien, krótki czas, mógłby uciec. Jednakże wydało się to bezbronnemu wątpliwem, więc, gdy poczęli piorunować na niego, obiecując chłostę za to, że stawił im czoło przed hotelem, huknął na nich z góry stentorowym głosem:
— Donnerwetter, obowiązkiem waszym jest pilnować mnie, a zatem pilnujcie mnie, lecz wara wam odemnie!! Kto z was odważy się mnie dotknąć, zajrzy w ślepie śmierci i... będzie miał do czynienia z sędzią.
Głos jego napełniał celę stalowemi dźwiękami przenikającemi do szpiku kości.