Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ta godzina wybije... Z pustelniczym więźniem zamieszkała nadzieja, dobra i dozgonna towarzyszka człowieka, i szeptała mu, że może wnet zmieni się coś w porządkach jego bytowania i otworzy się możność do obiecującego kroku wybawczego. Tymczasem należało milczeć, cierpieć i czekać.
Bratał się z cierpieniem, uczył się żyć z sobą, ze swemi myślami, w świecie swego ducha. Musiał wystarczać sobie i w sobie znaleźć moralną podporę, o którą, jak o skałę, odbijała się fala cierpienia. I czuł, że dusza jego rozrasta się, potężnieje, że oczyszcza się i pięknieje w krynicy cierpienia.
Czytał kiedyś, że „cierpienie jest jedyną świętą rzeczą na świecie“ i rozumiał to teraz, gdy w ścisłem zetknięciu z tą świętością zdał się sam sobie wewnętrznie wyanielonym.
Aby jednak to cierpienie, jakby bezkresne, znieść, musiał od niego wielokrotnie uciekać. Więc wylatywał duchem z kaźni na skrzydłach tęsknoty do „niej“. Odkąd podniósł się na nogi i zbliżył do życia, odczuwał jej istnienie w chłodnem powietrzu swej samotni, niby ciepły przewiew, i nawiedzało go błogie uczucie, jakby ona była blisko przy nim. A potem, gdy odzyskał siły, cała jego dusza podnosiła się ku niej, ku tej świetlanej postaci, co jawiła się przed nim z wyciągniętemi ramionami w aureoli Miłości — i trwał długo w stanie, jakby sakramentalnego napięcia, zwrócony obliczem ku życiu, którego ona była wyrazem.
Stała przy boku jego miłość, w kiry żałości i smutku spowita ale tem szczytniejsza i złociła mu czarne godziny. Spędzał z „nią“ godziny, przeżywał, co z nią przeżył, i snuł przędziwo rojeń cudnych. Unosił się jak gondola na fluktach erotycznej, spotęgowanej wyobraźni i w wonnych eterach tęsknoty.