Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pragnąłem przywieść ojcu osobiście nieco słoniny! — uśmiechnął się Wiktor, a dyrektor rozśmieszony odrzucił:
— Pięknie, byleś mi za fatygę nie policzył za drogo.
— Ja nie żądam niczego; wiem, że ojciec sam najlepiej oceni te specjały, jak i moje poświęcenie.
Na to p. Kuhna parsknął śmiechem.
— Dalibóg, posiadasz delikatny zmysł kupiecki! Filut z ciebie!... Ale słuchaj-no! Gdyby dowiedzieli się ludzie tutaj, że służysz w polskiem wojsku, była by z tego sprawa. Nie mam ochoty wcale wplatać się w takie historje. Musisz trzymać język za zębami, rozumiesz?... Jak to się stało, że dostałeś się do korpusu generała Hallera?
— Dzięki hrabinie Marji Zamoyskiej z Kórnika pod Poznaniem, którą władze francuskie upoważniły w Paryżu do egzaminowania jeńców niemieckich, podających się za synów narodu polskiego. Nie brakło między nimi wielu Ślązaków.
— I ty zdałeś egzamin na Polaka? — spytał dyrektor, biorąc określenie „egzamin“ dosłownie.
— Zdałem.
— Czy mówisz tak dobrze po polsku?
— Wtenczas mówiłem słabo, dziś, jak zapewniają mnie koledzy, mówię doskonale.
— Tak? To dobrze. Może to przydać się w dzisiejszych czasach! — zauważył dyrektor, zapalając cygaro.
Syn opowiedział mu, jak dobrze mu było w obozie jeńców, wyłącznie Alzatczyków i Polaków w Lourdes. Gdy poczęto formować korpus polski, zgłosił się on bezzwłocznie pod chorągiew generała Hallera pospołu z wielu ziomkami.
P Kuhna nie miał w tej materji nic do nadmienienia.
— Skoro przyjdzie amnestja, musisz zaraz objąć ster w moim tartaku. Nie wiesz zapewne, że w pierwszym dniu tej nieszczęsnej ruchawki pan Zim-