Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




VIII.

W przeddzień wyjazdu do Warszawy panna Orzelska pojechała pożegnać dobrych państwa Kuhnów i wcale nie dziwnem zdarzeniem losu pojawił się tam krótko po niej Wiktor.
Zastał wszystkich przy kawie.
Aczkolwiek zbliżająca się rozłąka z tak ukochaną dziewczyną przejmowała go takiem uczuciem, jakby miała nastać bardzo długa, nieprzerwana i zimna noc, wszedł do jadalni z czarną teką w ręku rozpromieniony, zelektryzowany. Bo przywoził z sobą coś więcej niż wiadomość — sensacyjne odkrycie, które nazajutrz miało poruszyć silnie zbiorowy umysł Górnego Śląska.
— Gadaj-że już, gadaj! Co takiego? — rzucił mu ojciec, gdy długo witał Jadwinię.
— Jak pocznę gadać, nie skończę tak szybko! — groził dyrektorowi naładowany sensacją porucznik. — Ale doprawdy nie znudzę słuchaczów... Zanim otworzę tę niesamowitą tekę, tę puszkę Pandory, muszę opowiedzieć historję o świetnej imprezie mego komunistycznego przyjaciela (Oh, ja mam wyrobione stosunki we wszystkich sferach!). O uprowadzeniu z Bytomia szefa wywiadu niemieckiego, który obecnie zażywa przymusowych wywczasów w Poznaniu.
Siadłszy naprzeciwko Jadwini, by nie pozbawić się widoku kwitnącej buzi i zakochanych, cha-