Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.

Na wracającą z rannej mszy panią Agatę Kulma czekał u furty ogrodu, żywopłotem otoczonego, Froncek Psota. zmęczony, ale rad z siebie i z obrotu rzeczy. Jedno tylko martwiło go trochę, a mianowicie, że zapomniał wyjąć z kieszeni ukaranego żołnierza ów fajny kawał kiełbasy, który dostał się niewdzięcznemu Szwabowi. O zajściu nocnem Psota, nie w ciemię bity, postanowił milczeć, nie wiedząc, jak przyjęłaby to stara pani. Tem więcej pragnął się pochwalić przed nią tem, że przywiózł jej spory zapasik szperki a nadto niespodziankę w postaci syna.
Tą niespodzianką zelektryzował ją niemało. Na bladej, zwykle zgaszonej jej twarzy, zagrały radość i lęk.
— Was? — zawołała — to wy wbród przechodziliście przez rzeczkę? Ach, um Gottes Willen, to Wiktor się zmoczył i obziębił! Bogu dzięki, że was nikt nie złapał!...
Nie widziała syna od trzech lat, a w ostatnich miesiącach przechodziła katusze oczekiwania, czując nerwami matczynego serca, że ma go tak blisko, za ową rzeczką, dzielącą dwa światy, a jednak nie może ujrzeć i uściskać jedynaka.
Niewątpliwie Wiktor mógł był przekraść się w ciągu lata do domu, i to daleko łatwiej aniżeli ubiegłej nocy, lecz ociągał się i zwlekał. Wprawdzie wołało go coś w te progi, ale jednocześnie także od-