Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pochwycił wprawdzie ramię porucznika, lecz zwinny Froncek, ze sprężystością w strachu poczętą, legł w mgnieniu oka na brzuchu powalonego i zatkał mu usta szalikiem ze szyi swej zdartym, pojmując, że głównie o to chodzi, by nie obudzić śpiących Grenzschutzlerów.
Tymczasem Kuna ubezwładnił ramiona knechta w kleszczach swych rak, zaczem zabrał się do krępowania barana. Zagroził mu uduszeniem, jeżeli krzyknie, jeśli piśnie lub zipnie. Wprawdzie, gdy wiązano mu ręce na plecach rzemykiem od portek, knecht szamotał się i wierzgał nogami jak wściekły, lecz nie trwało to długo, gdyż Froncek poskromił go łatwo, nacisnąwszy go kolanem poniżej klatki piersiowej.
Niebawem lancknecht spoczywał, niby wieprz, na rzeź przeznaczony. Usta przewiązano mu szalikiem, nogi skrępowano w pętlicy szelkami. Cała ta manipulacja zaś odbyła się bez hałasu. Jednakże Kuna nie chciał pozostawić w bliskości odwachu ubezwładnionego żołnierza, którego mógłby zauważyć na ścieżynie do budki rozciągniętego lada przechodzień. Więc z pomocą Froncka przewiesił go niby wór przez plecy i poniósł w stronę czarnych, śpiących zabudowań miejskich. A chłopak drepcił za nim z plecakiem i ze „zdobytym“ karabinem.
Wnet zboczyli w uliczkę, wiodącą do rzeki, pustą i martwą. Na krańcu jej nie było siatki drucianej. Snać chciano udostępnić jej mieszkańcom pobrzeże. Nie można było zresztą zamykać uliczki niebezpiecznemi przyrządami.
Stanąwszy nad rzeką, porucznik zawołał do chłopaka:
— Froncek, bierz go za nogi!
Grenzschutzler bełkotał, mamrotał, parskał przez chustkę, prężył się w niemiłosiernych łykach,