Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zalała go radość, zamroczyło szczęście. Zagubił się w objawieniu, we wspaniałości tego cudu kobiety tak, że powalił się do jej nóg. Objął ramionami jej kolana i jęknął w najwyższem upojeniu.
— Kocham!... Ubóstwiam!...
Przymknęła oczy. Wzruszenie odebrało jej mowę. Ręce jej otoczyły pierścieniem jego głowę. Milczeli, bo szły przez nich, w jedną rzeźbę zgrupowanych, smugi wibrującej fanfary podniebnej, bo zasłuchali się w akordy swych serc i zapatrzyli w tęczę swej miłości.
— O, jak ja panią kocham!... — wyjął z płonącego serca, zdumiony, jakie bezmiary miłości pomieścić może pierś jego, i jeszcze klęczał przed nią i tulił te ręce, na których podała mu swą miłość.
Aż zbudził ich gwar i z pomroku wynurzyło się kilku powstańców, niosących na rękach rannego towarzysza broni.
Zstąpili na ziemię — na pobojowisko i panna Jadwiga ozwała się:
— Zapewne ciężko ranny. Chodźmy do niego!