Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aresztuję panią i zabieram.
— Prawdziwy policjant! — rozśmiała się, bo w tej trawestacji wydawał się śmiesznie
Wiktor wstąpił do piwnicy gmachu ratuszowego w Zawodziu, przedtem zrzuciwszy z siebie w sieni liberję policjanta, która byłaby strasznie przeraziła panią Kłaputkową. Ofiarował jej ten mundur w prezencie a, gdy opowiedział jej, jak do niego przyszedł, śmiechu i kiwania głowa było co niemiara.
Wyprowadziwszy motocykl na ubocze, gdzie czekała na niego panna Jadwiga, bąknął:
— Szkoda mi tego munduru, bo ładnie mi w nim było...
— Oh!... — zaśmiała się panna i długo śmiała się nerwowo, bo po dramatycznem napięciu nerwów nastąpiła reakcja, eksplozja żywiołowej wesołości.
Pozostawili poza sobą dramat i popędzili w sielską ciszę.
W saloniku willi dyrektora rozgościł się iście błogosławiony pokój. Przy okrągłym stole, na którym sterczała butelka wina, pan Wilhelm grał z Widerą w... sześćdziesiątsześć. A dwie kobiety, pochylone nad żurnalami radziły półgłosem nad wyprawą dla Matyldy, gdy pojawił się i rozbudził to grono nieoczekiwany gość.
Ten warjat Wiktor przywiózł sobie na plecach, na barana... pannę — pomyślał sobie dyrektor i od pierwszej chwili zainteresował się tem zjawiskiem niesłychanie.
— Siedzicie tu jak tabaka w rogu! — począł podniecony przejściami i obecnością panny Jadwigi Wiktor po polsku i jął opowiadać, co zaszło w Katowicach. A stary pan dziwił się, że Wiktor włada językiem polskim tak biegle i, że język ten wtargnął do jego domu, rozbrzmiewał w jego salonie.