Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a w ślad za temi pociskami leciały płonące głownie, kamienie w bawełnę obwinięte, w benzynie umaczane i zapalone.
Przerażenie wytrąciło broń z rąk obrońców. Wiktor zerwał się na nogi, szarpnął za rękaw pannę Jadwigę. Jednocześnie młody wartownik Mrowiec i student Kozicki, którzy z pod drugiego okna w tym pokoju, ciskali butelki, prażyli Niemców pociskami, — wymknęli się w kurytarz, gdzie zbiegło się kilku bezradnych ludzi.
Zaledwie panna Jadwiga stanęła na nogach gorejąca kula wpadła przez otwór okna do pokoju, łysnęła przed nią i uderzyła w sufit, którego znaczna część runęła z hałasem w gruzy, zaściełające podłogę.
Niespodziana ta żagwia i walący się pułap złamały mężną dziewczynę. Pobladła śmiertelnie, zachwiała się na nogach, słaniała. Porucznik pochwycił ją na ramiona i przeniósł skokiem przez rumowisko. Gdy w korytarzu postawił ją na nogi, przez chwilę ciepły, luby ciężar wisiał na jego piersi, gdyż dziewczyna nie przyszła jeszcze do siebie.
— Wody! Wody! — wołał, trzymając ją w splocie ramion.
Wyskoczył do nich z przyległej kuchni Kozicki z kubkiem wody.
— Przepraszam... dziękuję... — wyszeptała z przerwami dziewczyna, pijąc wodę małemi łykami. A potem zwiesiła głowę, bo wstyd ogarnął żołnierzyka w spódnicy.
Lecz nikt nic z tego nie zauważył. Prócz Wiktora nie było w korytarzu już nikogo. Skoro bowiem rozeszły się z wnętrza restauracji odór spalenizny, dym i rwetes grasującej tam już hordy, rozbiegli się wszyscy.
Jeden i drugi wartownik zbiegł w pieczary piwnic, snać upatrzywszy sobie tam zawczasu kryjówkę, reszta uciekała wzwyż, po schodach przed obło-