Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nasi ludzie! — mówił dosłownie, jak mu przykazał Nawoj, a mówił głośno, by posłyszeli organ jego motocykliści. — Chodźmy do leśniczówki.
Szybkim krokiem zdążali do domostwa, przyczem sędzia szarpał się, usiłował uwolnić z kleszczów ramię, by uciekać w las. Lecz siłacz trzymał go, rzekomo, aby nie upadł i prowadził jak ofiarę pod dach zabitego leśniczego.
Przed schodkami zastąpiły im drogę żona i dwie córki leśniczego, śmiertelnie przerażone i natarły na nich pytaniami.
— Nic nie wiemy, nic nie wiemy! — odrzucił Lis opryskliwie. — Idźcie tam same zobaczyć, co zaszło.
Odsunąwszy je, wprowadził sędziego do pokoju, gdzie jakoby w bezpiecznej przystani zmitrężony Walter odzyskał panowanie nad sobą.
— Czemu i skąd ta napaść, nie rozumiem... Ale co, u djabła, mamy tutaj począć z sobą?! Ruszaj do samochodu! Zobacz, czy ta banda nie uprowadziła go i gdzie szofer. Ty, Maksie, umiesz szoferować. Idź!
Spokojny jak skała Lis odczytywał etykiety jeszcze nieotworzonych butelek wódki.
— Wpierw wypijemy! — zadecydował.
W tym momencie załopotały w przedsionku buty, drzwi rozwarły się, niby deus ex machina, Wiktor Kuna, w skórzanej czapce na głowie. Zdawało się, że raptem jakiś rycerz bajkowy wyskoczył z pod ziemi i cisnął snop promieni w przestrzeń pokoju, sam aureolą oskrzydlony.
Niby na widok upiora, Walter zerwał się z krzesła i pochwycił za rękojeść pałasza. Jeszcze jednak nie zdążył go wydobyć z pochwy, gdy Wiktor wymierzył browning prosto między jego oczy. Stał o dwa kroki przed nim, wyprężony jak struna, z ramieniem w twarz jego celującem.
Walter zatoczył się i osunął w krzesło.