Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy cała partja zebrała się w rogami i bronią obwieszonym pokoju, leśniczy wyraził zdanie, że należy poprostu ustawić po trzech ludzi z jednej i z drugiej strony gościńca w pomroku drzew. Skoro nadjedzie Wiktor Kuna, mieli oni dać dwa, trzy strzały w powietrze, by napędzić mu strachu, a następnie rzucić się na niego i przywieść sędziemu do leśniczówki skrępowanego barana.
— Jeśli on sam jeden pojedzie tędy, to i ja sam jeden podjąłbym się przychwycić ptaszka — rzekł pewien swego leśniczy.
Atoli P. Kuhna obawiał się, by chwacki a kulą nietknięty jego brat nie uciekł pomimo strzelaniny na swym motorowym rumaku. Więc leśniczy zgodził się, by zatarasować drogę, postawiwszy w poprzek niej samochód, chociaż wzdrygał się przed zamykaniem drogi dla wozów i automobilów, przejeżdżających tam, nawet nocą, dość często. Aby zapobiedz ewentualnej kolizji, radził, by Reinke siadł w samochód, wywiesił latarkę i zatrzymywał nadjeżdżających okrzykami.
Na tem stanęło. Wychyliwszy jeden i drugi kieliszek wódki, wszyscy wyszli z domku leśniczego, który objął komendę nad strażą. W pokoju pozostali tylko p. Kuhna i Lis. Flegmatyczny siłacz nie spieszył się.
— Mam słaby wzrok i w ciemności licho co widzę — ozwał się do sędziego, stosownie do ścisłych instrukcji od Nawoja. — Tam ludzi dosyć. Lepiej zostanę przy panu poruczniku od wypadku.
— Rzeczywiście obejdzie się tam bez ciebie — przyznał p. Kuhna, zapalając papierosa, a gdy Lis siadł i nalał sobie wódki, rzekł do dawnego swego szofera: — Maksie, największem głupstwem, jakie popełniłeś w życiu, jest to, że wyciągnęłeś kiedyś Wiktora z topieli. Świat nie byłby nic przez to stracił, gdyby ten bursz był poszedł na dno jeziora. Byłbyś mu oszczędził hańby. Za to głupstwo,