Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce dnia tego miało poruszyć ducha, drzemiącego od stuleci w posadach, ukrytego na wzór czarnych djamentów w przepastnych głębinach i ozłocić swym blaskiem orężną manifestację niezłomnej i nieśmiertelnej polskości na staropolskiej tej ziemi.
Przyleciał tedy kurjer od komendanta Fizi Alojzego pod Urbanowice i Szczygieł Wiktor — pod osłoną nocy uderzył na silną, lecz uśpioną kompanję piechoty. Powstańcy, coś z górą 150 chłopa, uzbrojeni byli, Panie zlituj się!, aż w czternaście karabinów i trzydziestką rewolwerów. Lecz wnet spiętrzyła się przed nimi kupa broni, bo chociaż Grenzschutz, z baraków wypłoszony stawił im czoło, pokonali go w walce oko w oko i setkę lancknechtów wraz z dowódcą wzięli do niewoli.
Niegorzej spisał się Wróbel Jan, z 70-ciu chwatami, runąwszy w Paprocanach na baterję artylerji, bo wojackim zapałem uskrzydlona ta garść zdobyła kilka armat, ciężkich kulomiotów, moc karabinów, koni i wozów. Przeważnie gołemi łapami!
O bojach tych mówił uchodźcom z kolei Ryszard Bąk i inni nowe dorzucali szczegóły, aż zabrał głos jakiś biegły w języku, pampuchowaty asan. Czupurną, kogucią miną pragnął widocznie zatuszować niski swój niepozorny wzrost i wynieść się ponad głowy innych. Jego oczy żywe, niespokojnie latające tu i owdzie, mówiły o rozbudzonej inteligencji a z ubioru sądząc, należał do klasy posiadającej. Był to piekarz z Bytkowa, co sam chleb jadał z niejednego pieca i nabrał pewnej ogłady. Obok niego sterczał również dostatnio odziany mężczyzna, Niemiec, który odzywał się rzadko, półgłosem, jakby w roli satelity, przywtarzając wszystkiemu, co głosił sędkowaty „racja“, i częstując słuchaczów papierosami.
Obydwaj przybyli dnia tego z Sosnowca.