Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich, zestrzelonych w jego ognisko miłości Ojczyzny, wcielała się duszą w nieporównaną defiladę Polaków.
Szarpnął ją za ramię Wiktor i zwrócił jej uwagę na Froncka, który przyczepiwszy się do drużyny hutników z Lipin, maszerował z zadzierżystą miną na flance niby sierżant. Przyszpilił sobie do czapki gałązkę zieloną, niby pióropusz i okiem łobuza strzelał w stronę porucznika, jakby pytając go:
— Fajny karlus ze mnie, co?
Brakowało mu już tylko trąby.
Wkrótce i oni wpletli się w procesją.
— Od tej chwili powinna pani mówić po polsku — rzekł Augustyn do panny Matyldy, która zarumierzekł Augustyn do panny Matyldy, która zarumieniwszy się, wycedziła trwożliwie, ze skupieniem:
— Boję się mówić po polsku.
Uśmiechnęła się, jakby chcąc uśmiechem pokryć niedostatki swej polszczyzny. Lecz brzmiało to ładnie, pieściwie i Augustyn mógł szczerze zapytać:
— Dlaczego? Przecież pani wymawia tak dźwięcznie.
Nagle pozyskała ona w jego oczach wdzięk niemały. Odczuła to, podziękowała mu za zachętę zdradzającem jej uczucia spojrzeniem i przez chwilę tonęła w błogiej świadomości, że te polskie dźwięki zbliżyły ich do siebie znacznie.
— Ja rozumiem wszystko dobrze; nauczyłam się wiele od Wiktora i z książek — rzekła. — Pragnęłabym mówić bez błędu.
— To doskonale. Będziemy zawsze ze sobą mówić po polsku. Niechaj panią zachęci do nauki fakt, że w Irlandji cała inteligencja dopiero ostatniemi czasy nauczyła się języka swych ojców.
Widera posiadał opinję rzadkiego wśród Górnoślązaków polonisty; jedynie w Cieszyńskiem mógł znaleźć kilku sobie równych.