Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wizyta ta, której on był niewątpliwie istotną sprężyną, schlebiała mu. Przemawiało to doń rozczulająco i podniecająco i pod wrażeniem rozbudzonych wspomnień zamyślił się głęboko. Tymczasem jednak trzeba było myśleć raczej o słoninie. Siadłszy przeto pod drzewem z Fronckiem, wpierw wypytywał go o życie Mysłowic, a potem zalecił mu, by nazajutrz wybrał się koleją w okolice Trzebini na połów żywności, o którą skutkiem napływu tysiącznych uchodźców nie było łatwo w Szczakowie. Wreszcie zaś, tajemniczą przybierając minę, upomniał Froncka:
— A żebyś mi się stawił tu jutro wieczorem!
— Po pismo?
— Nie!
— A co oni chcom odemnie — spytał nieśmiało chłopak, któremu wogóle dziwnem się wydawało, że przychodzi mu gadać po polsku z oficerem, z człowiekiem edukowanym i to z synem samego pana dyrektora kopalni.
— Dowiesz się tego jutro! — odrzucił Wiktor i dał mu garść papierosów.