Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

torowi danem mu było napaść oczy widokiem zapasów, wypróbować swe herkulesowe moce, nacieszyć się niemi.
— Przez to, żech dużo z Krallem pił.
— Jakże! Gadajże, pieronie!
Wiktor żądał za wiele; Lis nie potrafił przedstawić jasno i ściśle przebiegu swej sprawy. Trzeba było to wyciągać z niego jakby obcęgami i zlepiać w całość.
Gdy zasiedli nad „szopkami“ piwa, porucznik zabrał się do tej operacji i przyszedł do przekonania, że istotnie to picie z sierżantem Krallem przyczyniło się do wyzwolenia go z aresztu i odwrócenia od niego uwagi.
Lis „skamracił się“ z Krallem przy kieliszku. Więc zagrożonemu mężowi przebiegła pani Fryda szepnęła: „ty powiedz, żeś był ajentem Kralla“. Uchwyciwszy się tego, Lis „onaczył“ policji i sędziemu śledczemu w ten deseń, by wzbudzić przekonanie, iż jemu to zawdzięczał Krall informacje, jakie rzekomo posłużyły mu do gremjalnego aresztowania żywiołów powstańczych. Gdzie i co Krall dokazywał, wiedział Lis dokładnie, mógł przeto operować nazwiskami. A Krall, nie żył, więc nie przeczył.
Mimo to trzymano Lisa nadal pod kluczem. Pewnego wieczora dozorcy więzienni chcieli swym zwyczajem zbić polskiego aresztanta. Do celi jego przyszło trzech drabów z kastetami i kablami, jakie nieraz służyły im do okrutnej chłosty. Poczęli nad nim „pieronować“.
Małomówny Lis nie psuł sobie gęby. Dopiero, gdy dozorcy naszczekali się i zabrali do kabli, ozwał się do pierwszego z nich, najnatarczywszego:
— Co to za błozny?... Chcesz być trup?
Nadzwyczajny jego spokój podziałał jeszcze więcej może niż uprzejme to zapytanie. Oprawcy