Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lis potrząsł głową.
— ... Moi żenie oni nic nie zrobiom, ani mnie. Wir sind zuverlässige Leute. My są pewni ludzie. Te szwaby poonaczom i rzeknom: Hinterhalt (zasadzka) na oberlajtnanta i Kralla.
Raz jeszcze Wiktor uścisnął prawicę przyjaciela.
— Za miesiąc będziesz w Szopienicach?
— Za czternaście dni!
Porucznik wyszedł sam na podwórze, umył się przy studni jako tako w pośpiechu, wyprowadził z wozowni motocykl i ostrożnie wynurzył się na gościniec, w wilgotny, ołowiany ranek.
W kilka godzin potem, wypoczywając po drodze, Wiktor Kuna wjechał powoli w piękną, cienistą aleję i przez nią w kilka kilometrów długie osiedle — w typowe górnośląskie osiedle, w którem gospodarstwa, niby kury na grzędzie, siedziały wzdłuż bitego, ładnie odrzewionego traktu, ciągnąc się jakby w nieskończoność. Nie tłoczyły się, nie właziły na kark jedno drugiemu, lecz w pewnych odstępach rozmieszczone planowo, schludne i czyste, gospodarstwa te przypominały wyniedzielonych włościan, słuchających kazania na ławie kościoła. Domki murowane, z ogródkami przed gankiem, zwracały sympatyczne oblicza na drogę.
W połowie osady zwanej Wilczą, cyklista minął prastary, pięćsetletni, ciemnopopielaty kościołek drewniany, gontami obity, otoczony wiankiem klonów i cmentarnej zieleni. Z kadłuba wyrastała niewysoka wieżyca, na której szczycie złocił się krzyż o dwóch przecznicach. A dookoła drewnianego staruszka biegł na wysokości głowy okap.
Pamiętał on czasy Piastów Opolskich, austrjackie orły dwugłowe i czarnego sępa pruskiego, przeżył długie szeregi pokoleń, przetrwał zawieruchy i burze, a trzymał się krzepko, dzielnie niby dąb wiekiem nie strawiony, niby polskość Śląska niczem niezłamana.