Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór trzeci.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
270

Lecz dusze nasze inne — zbiegi sromne z kraju,
Ni myślim o powrotu ni śmierci rodzaju —
Niegdyś dłoń pracowała, dziś robią języki,
I zamiast godeł zemsty, śmieszne słychać krzyki.
Inni z larwą na twarzy, i w szatach godowych,
Tańcząc, mięszają śmiechy, do jęków grobowych!

Lecz nie wszystkim Kapua — przez Boga, są męże!
Co po bezsennych nocach ostrzyli oręże —
Ci choć umrzeć potrafią lub zaledz więzienie —
A żadne niestracone, za ludzkość cierpienie.
Przyszłość to nam pokaże, Bóg wielki rozstrzygnie,
Może się rzecz podobna z niepodobnych dźwignie.
Lecz śmierci godni ci są, co się śmiać odważą
Z ludzi, którzy się na śmierć za Ojczyznę ważą.

I my się ocknąć musim już pomiędzy tłumy —
Widzę oblicza pełne, i zgrozy i dumy —
O! Bracia kto dla Polski, świata, szczęścia żyje,
W kim jeszcze przebudzone, serce silnie bije,
Kto chce powitać żonę, kochankę, czy dziatki,
Wyrwać braci z min, zimnic, lub katowskiej jatki.
Ostrzem pisane w piersiach, odnowić sojusze,
Hańbę sprawy przegranej w ruskiej obmyć jusze —
Niechaj! wciąż niechaj!! lecz nie, o! jeszcze zawcześnie