Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
265

«Biednyś ty kmotrze, Bóg świadek żeś biedny!
Powszednie piosnki to jak chleb powszedny,
Co to o niego Pan Bóg każe prosić,
By człek posilon, mógł swój krzyżyk nosić.
A jak nie wadzi głosik skowronczany,
A jak nie wadzi oliwa na rany,
Jak Boże słonko zdrowiu nie zaszkodzi,
Tak i piosenka, co nam biedę słodzi.
Że słowik śpiewa, to niech śpiewa sobie,
On swoje robi a ja swoje robię.
Ptaszek mi krzywdy z serca nie wygładzi,
Boć człek nie pieśni lecz Boga się radzi,
A potem w imię Ojca, Syna, Ducha,
Patrzy przed siebie a starszych się słucha.
Alboż ja gorszy jak wy, albo drugi,
Alboż mnie moje nie kochane smugi?
Alboż bym ja się nie dał za nie zabić,
Gdyby mi przyszedł Moskal je zagrabić?
Alboż mnie matka nie nosiła w chacie,
Alboż to kmotrze za złego mnie znacie?
I do mnie wiejska wdzięczy się dziewucha,
I ja potrafię od lewego ucha —
A jak ci grzmotnę, to się tam nie schylać,
Ani się ocknie, choćby konew wylać.
I ja mam brata w moskiewskiej piechocie,
I ja się jego napatrzę sierocie.