Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
264

Słysząc jak wielcy bywali rycerze,
To dusza w ptasze porastała pierze,
I człek nikczemny czuł że rośnie w górę,
Rośnie! het rośnie — aż kędyś za chmurę —
Aż tu i chmura na dole, a owy
Czuje, że słońce już mu blizko głowy.
Aż tu i słońce gdzieś ledwie u kostki
Na one ziemskie świeci niedorostki —
A człek wciąż rośnie, rozrasta się, szerzy,
Jeszcze kruszyna a w niebo uderzy.
I tak w prostocie swojej myśli sobie:
Kiedy ja taki, to ja wszystko zrobię.
Otóż to pieśni, to mi takich dajcie,
Otóż to granie, to mi tak zagrajcie.
Ale po chłopsku to nie żadna sztuka —
Co mi ztąd, że mi jak kukułka kuka,
Albo jak bocian klekcze nad stodołą;
Człek nie wyrośnie z tą pieśnią nad sioło.
Ani nie powie sobie, że jest wielki,
I że do niego świat należy wszelki.
Coś o kochaniu, coś tam o miłości,
Coś i o swoich, ale tak jakości,
Że mu to żadnej fantazji nie daje,
I że mu serce jakby sól roztaje.
Ej, to nic prawie — nam by inak trzeba,
Żeby aż człowiek głową sięgnął nieba!»