Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zbyt ciemno jeszcze.
— To on, bezwątpienia — rzekł Ben Joel — Ja udam się naprzód; wy bądźcie gotowi.
Cygan pobiegł ku bramie Nesle i przyczaił się, aby zobaczyć przybywającego jeźdźca.
— To on, w samej rzeczy — szepnął do siebie.
— Naprzód! — rzucił przyciszonym głosem rozkaz zbójom, którzy się z nim połączyli..
Następnie jednym skokiem znalazł się przy wierzchowcu poety i chwycił go silnie za chrapy.
Koń szarpnął się gwałtownie wtył, a Cyrano, wyciągając z olstra pistolet, krzyknął:
— Na bok, łajdaku, bo strzelę!
— Hura na Kapitana Czarta! Do mnie! do mnie! — wrzasnął napastnik.
Wszyscy zbóje wystąpili, zagradzając drogę poecie. Roland tylko pozostał w cieniu, oczekując końca walki.
— Zasadzka? — zawołał Cyrano, śmiejąc się szyderczo. — Hrabia, jak widzę, nie traci czasu. Z drogi, hołota!.
I nie ostrzegając już tym razem, wystrzelił.
Jeden ze zbójów powalił się o ziemię z roztrzaskaną głową.
—Giń! — krzyknął cygan i z nadstawionym nożem rzucił się, jak tygrys, na Cyrana.
Sawinjusz odbił cios i ze wszystkich stron naciskany, zeskoczył z konia, aby mógł walczyć swobodniej.
W ręce jego błysnęła szpada i tą szpadą, którą władał po mistrzowsku, szybko oczyścił plac przed sobą.
W tej chwili kilka kul świsnęło mu koło uszu.
— To czart prawdziwy! — mruknął Ben Joel, wściekły z gniewu, widząc, że żaden ze strzałów nie dosięgnął Cyrana.