Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienione ani jedno słowo z tem znaczeniem, jakiego obawiał się margrabia.
Sawinjusz był przez cały czas takim, jakim bywał zawsze w towarzystwie: wesołym, uprzejmym, dowcipnym. I
Przy obiedzie, do którego, prócz dwóch młodzieńców, zasiadło kilka osób z rodziny margrabiego, Cyranowi dostało się miejsce obok Gilberty.
— Kiedyż ślub? — zapytał przyciszonym głosem, korzystając z gwarnej rozmowy współbiesiadników.
— Za dwa tygodnie! — odrzekła również szeptem Gilberta.
— Pani przystałaś?
— Nie, czyni się to wbrew mej woli.
— Bądź pani spokojną. Zaślubisz Manuela. Ja pani za to zaręczam.
Głębokie spojrzenie było całą odpowiedzią Gilberty.
Hrabia, zatopiony w myślach, nie zauważył tej rozmowy.
— Co porabia to bydlę Rinaldo? — zapytywał — on siebie. — Jakie ma zamiary Cyrano? Oszczędza mnie, to widoczne; ale czy ta jego powściągliwość będzie trwała dość długo, abym mógł albo ujść przed nim, albo też raz jeszcze go pokonać?
Przy końcu biesiady Cyrano i Roland znów znaleźli się z zobą.
— Jak widzisz, hrabio — szydził poeta — nie chcę zamącać ci przyjemności zabawy. Musimy jednak pomówić z sobą. Jaką godzinę będziesz łaskaw wskazać mi w tym celu?
Roland pragnął zyskać na czasie.
— Dziś wieczorem, u mnie w domu—odrzekł.
— Zgoda; choć wolałbym prędzej.
— Czekać cię będę o ósmej — dodał Roland ze szczególną miną.