Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poddaj się! — zawołał rozkazująco poeta.
Szmer oddalających się szybko kroków był odpowiedzią na to pytanie.
Kroki te zmierzały w stronę drzwi.
Cyrano uderzył kilkakrotnie z całej siły nogą w podłogę.
Głos jakiś odpowiedział mu zdołu, a w chwilę później drzwi otworzyły się i stanął w progu Castillan z lampą w ręce.
— Długo budzić cię trzeba! — rzekł z gniewem poeta.
Sulpicjusz nie miał czasu odpowiedzieć.
Ben Joel rzucił się na niego z podniesionym nożem, torując sobie przejście.
Castillan w braku broni przytknął mu do samej twarzy płonącą lampę.
Olśniony i oparzony cygan rzucił się wtył i wprost upadł w ramiona Cyrana, który ścisnął go krzepko, przywołując Castillana do pomocy.
Sulpicjusz postawił lampę na stole i zabrał się również do Ben Joela, który w mgnieniu oka został rozbrojony i związany, i nie mógł już niczem przeciwnikom swym zagrażać.
Wówczas dopiero Cyrano zajął się Rinaldem. Leżał on z twarzą zwróconą do ziemi; na podłodze przy nim połyskiwała kałuża krwi.
— Nie żyje! — rzekł poeta. — To byłaby szkoda. Zmusilibyśmy go do mówienia.
Raniony głucho zajęczał.
Cyrano uniósł go i rozpiął mu kaftan na piersiach.
Rinaldo ugodzony został w lewą stronę piersi.
— Zgubiony! — szepnął do siebie poeta, który znał się na ranach, — Próbujmy jednak przywrócić go do przytomności.
Złożono umierającego na łóżku; poczem Cyrano