Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

le rozmyślał o wypadkach tego dnia i podobnie jak Ben Joel, nakreślił sobie plan działania, rzekł obojętnie do gościa:
—Przyjacielu Castillanie, dziś, jeśli pozwolisz, udamy się wcześniej na spoczynek.O świcie muszę być na nogach,czeka mnie bowiem wczesna msza w kościółku. Pan jednak będziesz mógł wysypiać się choćby do południa.
—Skorzystam z pozwolenia — odrzekł z uśmiechem cygan. — A teraz, jeśli ksiądz dobrodziej chce odejść, proszę nie robić żadnych ze mną ceremonij.
—O! nie śpieszy mi się znów tak bardzo, abym nie mógł przed odejściem poczęstować pana kieliszkiem wódki miejscowego wyrobu. Nie jest ona tak dobra, jak ta, którą wyrabiają w Cognae, ale pan znasz przysłowie: w braku jegomości...
— Dobry i pan podstarości — dokończył wesoło Ben Joel.
Po wypiciu małego kieliszka, proboszcz pożegnał gościa pozostawiając go na opiece gospodyni.
W jakiś czas później, cygan, w przekonaniu, że ksiądzz zasnął już twardo, wziął świecę i udał się o swego pokoju.
Pzechodząc mimo sypialni proboszcza zauważył, że klucz nie tkwił jak zwykle w zamku.Nacisnął klamkę i spróbował otworzyć drzwi.
Stawiły one opór.
— Spróbował raz jeszcze i przekonał się,że były od środka zaryglowane.
— Do djabła! — mruknął zbój.— Klecha zaczyna być podejrzliwy. Ale to nic;zaczekam do jutra.Bergerac,choćby najbardziej pośpieszał,nie przybędzie tu prędzej,niż za dwa dni.
I przemknął się korytarzem,pocichu i nieznacznie,jak cień.
Nie rozebrał się jednak lecz w ubraniu przy-