Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Proboszcz przybrał minę dobroduszną i, pa. trując się pilnie w twarz gościa, wyrzekł dobitnie:
—Dobrześ uczynił, kochany panie Castillan. Ale jutro, pojutrze i dni następnych będziesz mógł równie dobrze wywczasować się, gdyż— nie pojedziemy wcale do Colignac.
— Nie pojedziemy wcale do Colignac? — zawołał Ben Joel. — I dlaczegóż to, książe proboszczu?
— Dlatego, że mój przyjaciel Cyrano doniósł mi dziś rano, iż lada chwila przybędzie osobiście do Saint-Sernin.
Śmiertelna bladość powlokła twarz cygana; głos uwiązł mu w gardle.
Proboszcz, nie spuszczając go z oka, zauważył tę nagłą przemianę. Ale łotr, uczuwszy ciążący na sobie wzrok gospodarza, opanował szybko wzruszenie i, przywołując na usta uśmiech, odpowiedział głosem swobodnym:
— Na honor, księże proboszczu nic w świecie nie mogłoby zadziwić mnie tak przyjemnie, jak wiadomość ktorą usłyszałem. Mistrz mój przybywa! Chwałaż Bogu!Widocznie zdrowie jego poprawiło się. A taki biedak był słaby,gdym się z nim żegnał w Paryżu! Zdaje mi się, że już mówiłem o tem księdzu proboszczowi?
— Tak, mówiłeś pan odrzekł ksiądz Jakób, zdziwiony tem zachowaniem się gościa,a zarazem skłonny do wątpliwości względem prawdziwego Castillana.— Widzę z zachowania się pańskiego,że jesteś szczerze przywiązany do swojego mistrza.
— O tak! — wykrzyknął Ben Joel z uczuciem—kocham go jak ojca!
I uczynił wysiłek, aby przywołać do oczu łzę rozrzewnienia.
Proboszcz wyciągnął doń rękę,zadając sobie w myśli pytanie: