Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewny, ze ta moja spowiedź zajmie o więcej, niż wyznanie pół tuzina grzechów śmiertelnych.
Wieśniacy nie powychodzili jeszcze z domów.
Castillan mógł wejść do kościołka, niespostrzeżony przez nikogo. Wewnątrz panowała jeszcze ciemność zupełna i bez słabego odblasku światła, płonącego w zakrystii, młodzieniec nie mógłby nawet drogi znaleźć przed sobą.
Uklęknął przy barierce, odgradzającej chór od głównej nawy, Gdy zakrystian umieścił na ołtarzu mszał i ampułki. Castillan tak niespodzianie wynurzył się przed nim z cienia, że sługa kościelny nie mógł powstrzymać się od krzyknięcia.
— Nie lękaj się pan — rzekł młodzieniec łagodnie.— Nie masz żadnego powodu do trwogi. Jestem biedny podróżny i pragnę, aby po skończonej mszy, wasz świętobliwy proboszcz przypuścił mnie do trybunału pokuty.
Czy można lękać się człowieka, który objawia tego rodzaju zamiary?
Uspokojony zakrystjan wskazał przybyszowi zakątek kościołka, w głębokim mroku pogrążony, i rzekł:
— Tam oto konfesjonał, mój dobry panie. Za godzinę,zasiądzie w rum ksiądz Szablisty, szanowny nasz proboszcz. Dziś odprawia on tylko mszę cichą.
— Bóg zapłać. Polecam się modłom waszym, mości zakrystianie.
Przy tych słowach Castillan wcisnął w rękę sługi kościelnego srebrny pieniądz.
— Dla biednych — dodał i odszedł w stronę konfensjonału, gdzie wsunął się po chwili, zatopiony z pozoru w rozmyślaniach religijnych.
Niebawem ksiądz Jakób wyszedł ze mszą.
Pozostawił on Ben Joela w plebanii, ale pomi-