Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ożywiał wszystkich zapał tak wielki, że Cyrano, który sądził się już bezpiecznym wśród wężowiska ciasnych, ciemnych i prawie bezludnych uliczek, usłyszał nagle, o kilka kroków zaledwie od siebie, straszną wrzawę i zaraz też ujrzał zmierzający ku sobie oddział łuczników, prowadzony przez Cabirola we własnej osobie.
Zbieg, z chyżością prawdziwie jelenią, skoczył wbok i jął uciekać co siły.
Na nieszczęście, został już dostrzeżony.
Straż rzuciła się w jego ślady.
Łucznicy biegli szparko, ale Cyrano leciał jak na skrzydłach.
Dzięki tej nadzwyczajnej chyżości, potrafił oddzielić się od goniących kilkoma uliczkami, i spocony, zdyszany, prawie omdlewający, zatrzymał się na jakimś małym placyku.
Trzeba było w jednej chwili wymyśleć i wprowadzić w wykonanie jakikolwiek środek ocalenia, bo inaczej groziła natychmiastowa zguba.
Dzięki Bogu, poeta odznaczał się zawsze umysłem wynalazczym.
Czemprędzej unurzał sobie twarz błotem, osypał włosy piaskiem, ściągnął z siebie kaftan, zakasał spodnie i cisnął do otworu piwnicznego kapelusz.
Zrobił to wszystko w mgnieniu oka, poczem rozpostarł chustkę na bruku, przycisnął ją na rogach czterema kamykami. jak to czynili wówczas trędowaci żebracy, wyciągnął się przy niej na brzuchu i począł jęczeć rozpaczliwie żałosnym głosem.
Zaledwie to zrobił, ozwały się wpobliżu zażarte wrzaski goniących.
Na widok chudego, rozciągnionego na ziemi ciała, poczciwi tuluzanie przyśpieszyli bardziej jeszcze kroku i wyminęli żebraka, zatykając sobie nosy,