Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

—Przyniosę jegomości swój kaftan barchanowy.
— Oprócz tego, jutro z samego rana pójdziesz do zamku i zapytasz: czy pan hrabia wie o mojem uwięzieniu?
— Niech tam! I to zrobię.
— Teraz bądź zdrów! — zauważył Cyrano, odprawiając sprzymierzeńca, którego bezbrzeżna naiwność była mu tak bardzo na rękę w jego zamiarach. — Chciałbym przespać się cokolwiek.
Wyciągnął się na przegniłej słomie, porzuconej w kącie i, zamknąwszy oczy, starał się zasnąć.
Nazajutrz Pietrek przybył na długo jeszcze przed godziną oznaczoną. Trzymał on pod pachą ubranie, które miał przywdziać poeta.
Gdy już przygotowania zostały ukończone, młody stróż zapytał:
— Ale czy naprawdę prosto z kościoła powrócisz jegomość tu?
— Skoro jestem pod twoją strażą, jakże mógłbym nie powrócić? Zastanów się tylko.
— Bo to takie czarowniki, co z aniołami zapanbrat gadają, mogą robić, co zechcą. A jakbyś mi jegorność zniknął w ręku, jak kamfora, to co? Ale tymczasem zabierajmy się, bo to już dziewiąta.
—Na to tylko czekam, kochaneczku, Prowadź mnie, a uważaj, żeby nas nie odkryto.
— Niema strachu! Niech-no tylko jegomość lepie; nasunie kapelusz na nos, bo bez urazy jegomościa, trochę zanadto on wystaje.
Cyrano niebardzo lubił, gdy mu przypominano wyjątkowe rozmiary jego organu powonienia, Tym razem jednak okoliczności uczyniły go wyrozumiałym i pobłażliwym.
— Uwaga twoja — rzekł łaskawie — nie jest po-